Josephs.ScotBorowiak Properties LtdToll House Properties Ltd

Liaz

Utworzona: 2023-04-02


Pamiętacie lata osiemdziesiąte? Te wczesne, końcówkę stanu wojennego, kiedy przaśny PRL pokazywał kły, choć słaniał się już na nogach? Wtedy tliły się jeszcze wszystkie te rzeczy, jak służbowe mieszkania, wczasy od firmy na Mazurach, goździki i rajstopy na dzień kobiet, kartki na mięso…

Mieszkaliśmy z mamą w takim służbowym mieszkaniu, niedaleko zagubionej w lasach elektrowni, ważnego dzieła socjalistycznej gospodarki. Wciąż mam przed oczyma obrazy jak z „Czterdziestolatka”, zakurzone place budów, żółte kaski, postaci tak podobne do Maliniaka z tego serialu.

Cudowny, dziecięcy świat, gdy po szkole biegło się zostawić tornister w domu, a potem na rower i do mamy do biura, i nikt się o to nie czepiał, że dzieciak wjeżdża na teren wielkiej elektrowni. Magia PRL! Ale to było już dużo później, jak podrosłem.

PRL miał swoje uroki, a obok nich – a jakże – wady. Tych drugich pewnie więcej, choć wtedy tego nie rozumiałem. Mieszkaliśmy z mamą w dużym dwupokojowym mieszkaniu w bloku należącym do elektrowni. Ojca z nami nie było. Pamiętałem go, że gdzieś żył, czasem pojawiał się, a mama wtedy chodziła bardzo zdenerwowana. Nie chciała go w tym domu, nie wpuszczała nawet za próg, tylko jakoś tak w połowie miesiąca czekała na alimenty od niego, te przychodziły zawsze, czasem większe, czasem mniejsze, ale zawsze. Wtedy mama promieniała.

PRL… Jakie piękne dzieciństwo dał mi ten kraj! Kiedyś wybuchła awantura. Straszna. Miałem może niecałe 5 lat, ale pamiętam dobrze. Nagle, ni z tego, ni z owego dokwaterowano nam lokatora! Matka w krzyk! Jak, co, niemożliwe, przecież ją sąsiedzi z butami zjedzą, samotna matka z małym dzieckiem i obcym człowiekiem w domu? Przecież z niej ostatnią szmatę sąsiedzi zrobią! Prawda była taka, że ci sąsiedzi to akurat byli porządni ludzie, choć przygnani z różnych stron na wielką budowę socjalizmu, potem osiedli, zostali, zżyli się, znali z imienia, razem świętowali i razem płakali. W każdym razie mamie nikt złego słowa nigdy nie powiedział. W każdym razie ważni ludzie z administracji mieszkaniowej nie ustąpili i naszym mieszkaniu zjawił się PAN. PAN był średniolatkiem, troszkę starszym od mamy. Miły, oczytany. Pamiętam jak bardzo mamę przepraszał, że taka sytuacja, ale gdzie on ma iść, że będzie interweniował, bo sam nie czuje się komfortowo w tej sytuacji. Mama nie szczędziła mu czasami przykrych słow. On chyba nie brał ich do siebie, uśmiechał się przepraszająco i szedł do swojego pokoju, który kiedyś był moim pokojem. Gotował sam sobie, sam sobie prał, o nic mamy nie prosił. Nie wiem jak to się stało, że mama nagle zaczęła go akceptować. Akceptować to może za dużo powiedziane, słowo tolerować może będzie pasować bardziej. Przestała być dla niego niemiła.

Kiedyś przyjechał pod blok ciężarówką. Liazem. Nowym, niebieskim Liazem. Cud techniki na tamte czasy. Nie byłbym sobą, gdybym nie poszedł go obejrzeć. Dla mnie, pięciolatka, to był po prostu olbrzym. Ogromny, stalowy potwór. PAN wziął mnie na ręce i wsadził do kabiny. Wtedy można było jeszcze brać cudze dzieci na ręce, i czasem dostawało się klapsy od sąsiadki, gdy broiło się za bardzo. Nikt się o to nie czepiał. Inne czasy, inne obyczaje. Więc wziął mnie na ręce i wsadził do tego Liaza, pachnącego nowością, czystością. Z łóżkiem z tyłu. Z łóżkiem z tyłu, rozumiecie? Łóżko w samochodzie! To było coś niesłychanego! Podeszła mama. Popatrzyła. Pamiętam jak dziś, jak mówi: „Pan się zajmie trochę małym, pójdę po zakupy” i odpowiedź PANA „jasne, jasne, pani idzie…”

PAN nie zaczął istnieć między mną a mamą nagle. Był, ale to czas sprawiał, że stawał się coraz bardziej widoczny i obecny. Obecny i potrzebny. Potrzebny i wyczekiwany. Wyczekiwany i … Pamiętajcie, że to był PRL. Samotnej matce było ciężko. Nie było komu pomóc przy naprawie, jak się gniazdko zepsuło, albo poszła uszczelka w kranie. Ale mojej mamie miał już kto pomóc. Miał mnie kto odebrać z przedszkola. Miał kto pograć ze mną w piłkę, miał kto nauczyć jeździć na rowerze.

Moja mama była ładną kobietą, o typowej słowiańskiej urodzie. Nie dziwię się, że wpadła PANU w oko. PAN też był przystojny. Nie dziwię się, że po okresie początkowej niechęci wpadł w oko mamie. Mama zaczęła rozkwitać. Nagle wróciłem do swojego pokoju. Któregoś dnia, którejś soboty ubrano mnie ładnie, i razem z grupą rozentuzjazmowanych ludzi, babci, dziadka, sąsiadów i czeredy dzieciaków zaprowadzono do pięknej sali, gdzie mama i PAN coś do siebie mówili, a bardzo poważny siwy pan z łańcuchem na szyi tez mówił, i wszyscy się cieszyli, a babcia płakała.

PAN przestał być PANEM. Wujkiem być nie chciał. Dziwnie się czułem jako dziecko mówiąc dorosłemu na ty. Inne dzieci mnie pytały. Nie masz taty? Albo: dlaczego mówisz temu panu po imieniu? Słowo TATO przyszło samo. Nikt tego nie skomentował. Nikt się ze mnie nie śmiał. Sąsiadki tylko kiwały głowami, uśmiechnięte, z troszkę załzawionymi oczami, gdy darłem się jak opętany pod balkonem: „ Taaaaatooo!... Daj na lody!... – z balkonu spadało wtedy paczka po zapałkach z pieniążkiem w środku i szło się na lody. Albo jak TATA schodził z naszego mieszkania na trzecim piętrze z talerzem pełnym ciasta, a ja się darłem: Chłopaaaakiii, moja mama ciasto upiekła, mój TATA ciasto przyniósł! Zlatywała się cała czereda dzieciaków, każdy chwytał po kawałku i wracaliśmy do zabawy.

Nigdy mnie nie uderzył, nigdy nie krzyknął. Zabierał tym swoim niebieskim Liazem w trasy. To było wielkie przeżycie. Lato. Droga przed nami. Pierwszy program Polskiego Radia, a najlepiej Lato z Radiem. Jedzenie w mlecznych barach. Tanie, smaczne i zdrowe. Kompot z butelki, bo coli w puszkach wtedy nie było. W następnym roku poszedłem do szkoły, a TATA wyjechał w delegację do Czech, żeby tam jeździć tatrą na wielkiej budowie. Przez dwa lata przyjeżdżał tylko na święta i urlopy. Raz przyjechał i pamiętam, że mama była na niego zła. Pamiętam tylko jej słowa „jestem już w latach”. Nie wiedziałem o co chodzi. Byłem szczęśliwy, że TATA był w domu. W końcu wrócił na stałe. Wrócił piękną, czerwoną skodą. Sama skoda interesowała mnie o tyle, że była nasza, takich było wiele wtedy na drogach, ale najbardziej ciekawiły mnie jej tablice rejestracyjne, inne niż nasze. Żółte z czarnymi literami. Inne. Wrócił, i po jego przyjeździe znów usłyszałem jak mama mówi „jestem już w latach”. Po roku powiła moją siostrę, Beatę. Dopiero po latach zrozumiałem co mama miała na myśli. Nigdy nie czułem się gorszy, inny, zawsze miałem TATĘ. Nigdy nie dał mi do zrozumienia, że nie jestem jego. Był TATĄ. Był już na emeryturze, gdy ja zrobiłem prawo jazdy. Dumny przyniosłem dokument do domu. „Teraz czas na ciężarówki” – powiedział. I zaraz wysłał mnie na kurs na ciężarówki.

Czemu o tym mówię?... Kilka lat temu miałem rozładunek w małej miejscowości w Czechach, w starej elektrociepłowni. Czechy są takim krajem, w którym czas jakby biegnie wolniej. Wszedłem do biurowca, żeby się zgłosić na rozładunek. W hallu gabloty, w nich puchary, zdjęcia. Coś nie dawało mi spokoju, jakoś nie mogłem oderwać o nich wzroku, patrzyłem na nie, patrzyłem, aż wśród odświeżonych cyfrowo zdjęć zobaczyłem TATĘ jak stoi dumnie wyprostowany przy załadowanej piachem Tatrze. W mieszkaniu rodziców wiszą w ramkach zdjęcia. Wśród zdjęć z Mazur, znad morza, z gór, tych pięknych pamiątek po PRLowskich wczasach pracowniczych, wśród zdjęć wnuków, wiszą dwa inne: jedno TATY, obok wyładowanej piachem Tatry, drugie moje, w niemal identycznej pozie, obok MANa. W tle ten sam komin elektrociepłowni.

Marek Wers
Do ulubionych
FIRMOWY SPOTLIGHT
STALSPEED


NAJNOWSZE WIADOMOŚCI

NASZE WYWIADY, OPINIE i RELACJE

Photo by Josh Hild from Pexels