Josephs.ScotBorowiak Properties LtdToll House Properties Ltd

Sugar Daddy Transport Club, czyli diabetycy za fajerą

Utworzona: 2025-08-16


Cukrzyca to przewlekła choroba metaboliczna, w której organizm nie produkuje wystarczającej ilości insuliny lub korzysta z niej w nieprawidłowy sposób. Skutkuje to podwyższonym poziomem glukozy we krwi czyli hiperglikemią – tyle zawiera sucha medyczna definicja. Ale jak to wygląda w ujęciu kierowcy?

Ilu trakerów zdziwiło się robiąc badania okresowe, gdy czując się jak milion dolców dostawali orzeczenie lekarskie odmawiające im możliwość wykonywania zawodu? Przed Wami trzy historie kierowców - diabetyków, którzy mimo 'słodkiej' choroby normalnie żyją i pracują.

🚩Historia pierwsza: korytko fik!

Zbyszek, 47 lat – O chorobie dowiedziałem się, gdy przypadkiem zmierzyłem sobie cukier glukometrem u znajomych, ot tak, z ciekawości. Wynik był oszałamiający: 280 jednostek. Powtarzałem badanie trzy razy, co pół godziny. Wynik się nie zmieniał wahał się tylko o 5–6 jednostek w górę lub w dół. Następnego dnia zameldowałem się u lekarza rodzinnego. Sterta skierowań na przeróżne badania, w tym na jedno, które najbardziej uwiarygadnia diagnozę - krzywa cukrzycowa.

Czekając na wyniki, zacząłem z wolna kojarzyć fakty, ale też zadawać sobie pytania: dlaczego w domu tak często chce mi się spać, a gdy jestem w trasie już nie? Odpowiedź była prosta: w MAN-ie lodówka mała, więc porcjowałem sobie nawet tę żywność, która zawierała dużo cukru, żeby starczyło na dłużej. Stąd nie czułem senności, bo nie miałem wielkich skoków poziomu cukru, podjadałem mało, ale często. W domu dostęp do lodówki był nieograniczony można było brać, co się chciało: a to mięsiwo, a to kawałek ciasta. I cukier szalał, a ja chodziłem senny.

Zmiany żywieniowe, które musiałem wprowadzić, na początku mnie załamały. Z ulubionych potraw zostało niewiele takich, które mogłem jeść o pizzy czy golonce mogłem zapomnieć, o owocach jedzonych po 16:00 też. O kawałku szarlotki nawet nie wspomnę. Jednym słowem korytko fik! Jednym z warunków wyprostowania sytuacji była utrata wagi. Kupiłem rower, który wożę ze sobą, zawieszony za kabiną. Gdy tylko mam okazję, zwiedzam na nim okolicę choćby 30 minut dziennie. Tak utrzymuję względną kondycję, która wraz z dietą i lekami pozwala mi normalnie funkcjonować.

🚩Historia druga: Sugar Daddy

Marek, 35 lat - Miałem straszny apetyt na słodkie. Nieważne co: ciastka, batoniki, przekąski, nieważna jakość, nieważny smak: owocowy, czekoladowy, kawowy wszystko jedno, byle słodkie. Do picia to samo: wysoko słodzone soki, słodzone wody we wszystkich smakach, bo zwykła woda, nawet gazowana, kuła mnie w zęby. Słodka kawa, słodka herbata. Nigdy nie czułem jakichś szczególnych problemów w związku z cukrzycą. Gdy dowiedziałem się, że ją mam, była akurat pierwsza fala COVID. Jak tu dostać się do lekarza? Jak zrobić badania? To była walka, bo wtedy ważny był tylko COVID. Uzyskanie pełnej diagnozy zajęło ponad miesiąc, bo po drodze była jeszcze dwutygodniowa kwarantanna. No i w końcu diagnoza: hiperglikemia. Zadzwoniłem do firmy z informacją, że jest taka sytuacja, a szefowa do mnie: „No to jesteś Sugar Daddy…” Ksywka została do dziś.

Co było najgorsze? Odzwyczajenie się od cukru, bo cukier uzależnia tak samo jak fajki czy alkohol. Nie wierzcie w to, że brązowy uzależnia mniej, to bujda. To taka ogólnie znana, ale niezauważana prawda. Byłem bez przerwy głodny. Próbowałem zastąpić cukier miodem, ale to nie było to. Próbowałem sztucznymi słodzikami, ale kawa smakowała tak, jakby ktoś wlał do niej łyżeczkę benzyny - po prostu dawałem za dużo słodzika. Detoks od cukru trwał około 10 dni. Później wrócił mi normalny smak, dieta, leki i aktywność fizyczna pomogły w powrocie do normalności.

Nie odczuwam cukrzycy jakoś wybitnie mocno. Po prostu nie jem byle czego i biorę co rano tabletkę. Ukłuć igły glukometru w zasadzie już nie zauważam. Żeby spalić cukier, łażę z plecakiem. Zostawiam „żelazo” na parkingu i uciekam do lasu albo w góry. Czasem, w ciepłych miesiącach, rozbijam w lesie mały obóz i śpię na świeżym powietrzu. Dopiero w zeszłym roku dowiedziałem się, że to się nazywa bushcraft ( umiejętność życia i radzenia sobie w dzikiej przyrodzie, często z wykorzystaniem minimalnego sprzętu). Normalnie żyję, pracuję, funkcjonuję jak każdy.

🚩Historia trzecia: Rybka lubi dźwigać

Tomek, 51 lat - O tym, że jestem diabetykiem w głębi duszy wiedziałem, ale oszukiwałem sam siebie. Na tyle orientowałem się w medycynie, żeby umieć rozpoznać objawy, ale co innego wiedzieć, a co innego przyznać się przed samym sobą. Dopadło mnie na rybach. Nagłe drgawki, gadanie bez sensu, jakieś zwidy, majaki, poziom cukru - 500. Z tych ryb trafiłem prosto do szpitala. Tam nasłuchałem się brzydkich rzeczy na swój temat: nadwaga, brak ruchu, zła kondycja fizyczna, złe wyniki EKG. Pomogli mi lekarze, nie powiem, ale ponad miesiąc siedziałem w domu, normowałem cukier.

O rybce z patelni i piwku mogłem pomarzyć. Bałem się sam wyjść z domu, mimo że przecież brałem leki, ale gdybym znów zasłabł, to co by ludzie pomyśleli? „Pijany, schlał się i leży”. Bałem się tej znieczulicy, a 'zdechnąć' gdzieś na chodniku nie chciałem. Wziąłem się za siebie. Zamiast na ryby spacer dookoła jeziora, mimo strachu. Potem trucht. Nie miałem kondycji za grosz, nie dawałem rady, ale się nie poddawałem. Krępowałem się, co ludzie powiedzą, że tak ganiam jak debil. W trasie też truchtałem, jak się dało naokoło parkingu, wzdłuż naczep z tyłu. Starałem się robić pompki, przysiady - słabo szło, aż jeden chłopak na parkingu wytłumaczył mi, jak trzeba to robić. Wskazał, że na początek wystarczą pompki z tyłu naczepy, takie, gdzie opierasz ręce o tył, a ciało ustawiasz pod kątem 45 stopni, i że nie wstyd robić przysiady pomału i trzymając się naczepy. „Po prostu ćwicz, nie patrz na ludzi, kondycja przyjdzie sama” – tak mi powiedział. I tak sobie pomału ćwiczyłem przez pół roku.

Innym razem ktoś miał na parkingu hantle i sztangę. Spróbowałem. Spodobało mi się bardziej niż przysiady i pompki. Kupiłem sobie komplet i mam w kabinie. Ludzie przestali się oglądać na mnie, gdy ćwiczę na parkingu, odkąd robię to ubrany w sportowe koszulki, spodenki i buty. Widzą starszego gościa, który dba o kondycję. O piwku nie ma już mowy. Kiedyś rybka lubiła pływać, dziś rybka lubi dźwigać - tak sobie tłumaczę to wszystko. Na ryby nie chodzę, wolę poćwiczyć.



Ilu z trakerów, którzy przeczytali ten tekst, zastanowiło się nad sobą? Ilu, zamiast siedzieć w kabinie, sączyć browar za browarem i gapić się w ekran laptopa, opuści strefę komfortu i zażyje trochę ruchu? Ilu zgasi papierosa i wyjdzie się zwyczajnie dotlenić? Ja na pewno. Muszę zbić cukier.


Szerokości Wam Wszystkim
Marek
Do ulubionych
FIRMOWY SPOTLIGHT
Wega Agencja celna


NAJNOWSZE WIADOMOŚCI

NASZE WYWIADY, OPINIE i RELACJE

Photo by Josh Hild from Pexels